Zimowy Beskid Śląski: Tuł, Czantoria i Cieślar czyli zlot „Góry bez granic”

Zimowy Beskid Śląski: Tuł i Czantoria czyli na zlot „Góry bez granic”
12-13 lutego 2022 r.

Propozycja organizacji zlotu forum „Góry bez granic” pada już kilka miesięcy wcześniej. Od razu rozważyłem wstępnie udział w nim, bo miło jest zawsze spotkać się z ludźmi o podobnych pasjach, niektórych znanych mi tylko wirtualnie z forum, niektórych już osobiście ze zlotu w 2018 r. w Chatce na Potrójnej w Beskidzie Małym.  Gdy termin i miejsce  jest już zaklepany ostatecznie, ja na studiach zaliczyłem to co zaliczyć miałem, a prognozy na weekend pokazują świetną pogodę decyduję kilka dni przed zlotem że jadę. Początkowo pomysłu na trasę przejścia nie mam, myślałem czy się nie dołączyć do „głównego frontu” idącego z Wisły, ale to jednak trochę za krótko… Wtedy trasy zaczyna proponować mi sokół i ta z Goleszowa najbardziej przypadła mi do gustu. Początkowo mam więc jechać z nim autem, ale później okazuje się jednak, że nie może pojawić się na zlocie. Sprawdzam więc pociągi… jest do Goleszowa można dostać się o rozsądnej godzinie i przejść na spokojnie ponad 20 km. Zatem już się nie zastanawiam ruszam! 😁

Moja podróż na zlot rozpoczyna się o 4:30 na prudnickim dworcu PKP. Gdy pociąg podjeżdża ruszam tradycyjnie z przesiadkami w Kędzierzynie i Gliwicach. Gdy ruszyłem z Gliwic mam chwilę zawahania… bo pociąg się wlecze jakąś jakby boczną linią… zamiast jak zawsze pędzić do Katowic. Źle wsiadłem… no nie bo po chwili okazuję się, że jadę na Wisłę nie przez Katowice tylko przez Rybnik. Pociąg jednak jedzie do Skoczowa, a nie do Wisły, bo dalej trwa remont linii, zatem do Goleszowa muszę jechać busikiem.



Plusem komunikacji zastępczej zamiast pociągu w moim przypadku dziś jest to że zamiast drałować z dworca PKP na uboczu, busik wyrzuca mnie na przystanku w centrum Goleszowa, tak więc zaoszczędziłem ponad 2 km i 30 min czasu. Ruszam na poszukiwania sklepu potrzebuję przede wszystkim kiełbasę i chleb, a tego nie znajduję w pierwszym lepszym. Znajduje w drugim.😃 Potem szybki przepak i mogę ruszać. Przechodzę obok okazałego kościoła św. Michała Archanioła, jest zamknięty bo jak to zawsze mam w zwyczaju macam klamki. Gdy opuszczam Goleszów jest jeszcze szaro i pochmurno, na ziemi leży lekka warstwa śniegu. Przede mną pierwsze podejście, zielonym szlakiem obchodzę Goleszowską Górkę. Mijam kilka głębokich wyrobisk po wydobyciu wapna, wydobycie prowadzone było tu od XVII w. do lat 70. XX w. najpierw służyło ono jako nawóz, potem było surowcem do produkcji cementu. Są też pozostałości dawnej infrastruktury, ruiny betonowych budynków i nasyp po kolejce wąskotorowej. Wychodzi słońce, na leszczynach wiszą już kwiaty… czuć jakby już wiosnę. 😊







Następnie wchodzę na asfalt, prosta droga prowadzi mnie do potężnego kamieniołomu pod Tułem. Głośno tutaj, okrążam kamieniołom i zaglądam na chwilę pod dawne schronisko PTTK pod Tułem, które działało do 2008 r., obecnie to prywatna restauracja. Wyglądam jeszcze by obejrzeć kamieniołom z góry. Potem wchodzę na szlak, który wyprowadza mnie na łąki. Dziś pokryte białą pierzynką, ale z rozległymi panoramami. I tak po lewej widok otwiera się w kierunku Równicy i Czantorii z okazałą sylwetką. Szlak prowadzi mnie pod wierzchołkiem Tułu, przed sobą ma ciągle Czantorię, na łąkach czasem fantazyjne kształty – mrówki wybudowały setki kopców. Później podążam przez przysiółki, otwiera się także panorama w kierunku Beskidu Morawsko-Śląskiego, całkiem tu ładnie, choć największy potencjał widokowy będzie zapewne tu wiosną.




















Gdy wchodzę do lasu, śniegu jest już bardzo dużo, kończy się też spokojna wędrówka bo przede mną bardzo strome podejście na Małą Czantorię. Idę, pnę się w górę, dostaję pierwszy telefon od Adriana z pytaniem o moją lokalizację, podejście idzie mi sprawnie. Przez dwie sekundy mam zwątpienie gdy zza drzew wybiega wielki pies… pierwsza myśl „niedźwiedź”!😂 Na Małej Czantorii postanawiam zboczyć ze szlaku i pójść na wierzchołek właściwy. Stoi tu trianguł i ławka. Tutaj zarządzam przerwę w słoneczku na kanapkę, gorącą herbatkę, a i na zdjęcia. Z tył z polany startują lotniarze, jednemu się udaje i wzbił się w powietrze, drugiemu nie. Podjeżdża do mnie też skiturowiec i zaczyna mnie wypytywać o parametry i cenę moich butów, plecaka, spodni jednocześnie chwaląc się ile kosztują jego… chyba widzi jednak, że go spławiam i o cenie sprzętu ze mną sobie nie pogada i szybko ucieka…😆 uff mogę siedzieć w ciszy nadal. Polanę na Małej Czantorii odwiedziłem już w zeszłym roku, prawie o tej samej porze, tyle, że wtedy w pogodę wkradło się przedwiośnie, dziś śniegu jest więcej.











Wracam na szlak idąc na przełaj mijając ruiny starej owczarni. Potem mijam wyciąg od, którego robi się na szlaku tłoczniej (wcześniej spotkałem zaledwie kilka osób). Wspinam się i docieram do chaty pod Czantorią. To obecnie czeskie schronisko nie udzielające noclegów. Powstało w 1904 r. jako odpowiedź Beskidenverein na plany Polaków wybudowania tu pierwszego polskiego schroniska w Beskidach. Schronisku nadano nazwę Erzherzogin Isabella Schutzhaus na cześć arcyksiężnej Izabeli, żony ówczesnego księcia cieszyńskiego Fryderyka Habsburga. Po wytyczeniu granicy polsko-czechosłowackiej w 1918 r. znalazło się w granicach Czechosłowacji. Wchodzę na chwilę do środka, ale kolejka jest duża, więc po chwili wychodzę.












Wspinam się na nieodległy już wierzchołek Wielkiej Czantorii (995 m). Znajduje się tutaj 23 metrowa metalowa wieża widokowa zbudowana w 2001 r. Po za tym jest tu mini bufet i kiosk i wiata ze stolikami. Miałem nie wchodzić na wieżę, ale gdy zobaczyłem pomiędzy drzewami Tatry zmieniłem zdanie i wszedłem na wieżę. Na górze nawet nie wieje, a panorama zacna: 😁 widać wyraźnie Beskid Śląski, B. Żywiecki, B. Mały, w oddali białe granie Tatr i Małej Fatry oraz przymglony Beskid Morawsko-Śląski. Są również miasta i wielkie obiekty przemysłowe, których rozpoznać nie potrafię. Tutaj kolejny telefon od Adriana, który mówi mi, że wyjdzie mi naprzeciw.

Beskid Śląski: Równica, Błatnia, Klimczok

Beskid Śląski: Błatnia, Klimczok

Beskid Śląski: Skrzyczne 

Beskid Śląski: Skrzyczne 

Beskid Żywiecki Babia Góra

Beskid Żywiecki Babia Góra, bliżej Beskid Śląski

Beskid Żywiecki: Pilsko 


Beskid Śląski, Tatry i Dolina Wisły 

Beskid Śląski, Tatry i Dolina Wisły 

Tatry 

Tatry 

Mała Fatra

Mała Fatra 

Mała Fatra 


Beskid Morawsko-Śląski

Beskid Morawsko-Śląski: Lysa Hora

Beskid Morawsko-Śląski

Mała Czantoria 

Ustroń i rzeka Wisła 







Schodzę z wieży, łyk herbaty i trzeba ruszać i podkręcić tempo. Dość stromo schodzę z Czantorii, z polan otwiera się ładna panorama na wschód, potem szlak wypłaszacza się, a ja docieram do schroniska Soszów. To prywatne schronisko zbudowane w 1932 r. mieści się w drewnianej chacie. Zarządzam w nim przerwę i zamawiam zupkę. Gorąca zupa, ciepły piec… miło aż nie chce się wychodzić.








Opuszczam schronisko i wspinam się na Wielki Soszów (886 m), na szczycie spotykam się z Adrianem, Izą i Mirkiem, którzy wyszli mi naprzeciw, rozpoznajemy się już z daleka. Od teraz w czwórkę podążamy na Cieślar, zaczęła się złota godzina, słońce chwili się już ku zachodowi nad Beskidem Morawsko-Śląskim, robi się pomarańczowo… Na wierzchołku Cieślara z polany podziwiamy widok w kierunku wschodnim: szczyty Beskidów i granie Tatr mienią się w czerwonych promieniach… pięknie.😍

















Zachód słońca zastaje nas gdy schodzimy z Cieślara. Przed nami polana i charakterystyczny szpiczasty szczyt Stożka Wielkiego. Pośrodku tej polany stoi domek - Cieślarówka – miejsce naszego zlotu forum „Góry bez granic”. Tutaj moja wędrówka dziś się kończy. Na miejscu jestem o godz. 17,  zdecydowana większość uczestników zlotu dotarła już wcześniej, choć 3 osoby przyszły jeszcze po mnie.😁

Wieczór upływa zatem na długich rozmowach o górach, wędrówkach i na wiele innych tematów. Integracja trwa, atmosfera świetna. Niektóre osoby znane są mi już z poprzedniego zlotu w Chatce na Potrójnej w Beskidzie Małym w 2018 r. Inne znałem dotąd tylko wirtualnie, jest zatem okazja się poznać.😊 Miało być ognisko, ale zapadła grupowa decyzja, że nikomu nie chce wychodzić się już na pizgawicę, zatem kiełbasę pieczemy na kominku. Rozmowy przeciągają się do nocy, u niektórych bardzo późnej. Ja zwijam na pokoje po 2 bo chce się choć trochę wyspać bo na rano planuje wschód słońca… 



Wstaję kilka minut po 6, ekipa „wschodowa” jest już gotowa gdy ja dopiero co wyłażę z łóżka. Oni wychodzą zatem wcześniej, ja gdy się ogarnąłem ruszyłem w pogoni za nimi kilkanaście minut później. Wychodzę na zewnątrz, uderza we mnie silny wiatr, już świta, czerwony horyzont poszarpany jest szpiczastymi graniami Tatr.😍




Podążam zatem na szczyt Cieślara, nie jest daleko bo po około 10 minutach jestem na szczycie, ekipa w składzie Sebastian, Renata, Adrian, Wiola już czeka. W piątkę rozpoczynamy zatem sesję i oczekujemy na spektakl natury początku dnia. Z polany na Cieślarze doskonale widać szczyty Beskidu Śląskiego tj. Klimczok, Skrzyczne, Barania Góra, Ochodzita, Beskidu Żywieckiego Pilsko, Rysiankę i Rycerzową oraz granie Tatr. Czerwony horyzont świetnie kontrastuje z granatowymi górami i białą polaną pokrytą śniegiem. W końcu znad Redykalnego Wierchu wychodzi potężna czerwona tarcza słońca. Słońce idzie w górę, czerwienieją Tatry i coraz niższe szczyty Beskidów. Na polanie na której stoimy, wieje bardzo silny wiatr, który podnosi leżący na ziemi śnieg i tworzy zamiecie śnieżne, w porannych promieniach słońca mienią się zatem kryształki śniegu. Wygląda to pięknie!😍😍 Im słońce jest wyżej tym Tatry widać coraz słabiej, trzeba w końcu zakończyć sesję i podziwianie krajobrazu i wrócić do Cieślarówki.



































Tak też czynimy schodzimy na śniadanie. Po powrocie reszta ekipy, która nie była na wschodzie dopiero się budzi, ja jem śniadanie, a kot mi pomaga… nie odstępując na krok. 😂Dziś już nigdzie się nam nie śpieszy zatem Cieślarówkę opuszczamy przed 11 po wykonaniu grupowej fotografii, dzielimy się na grupki, jedni jeszcze zostają, inni idą przez Stożek, my wybieramy wariant przez Soszów Wielki.


VI Zlot forum "Góry bez granic" - ekipa  zlotowa w pełnej obsadzie




Zatem ponownie wchodzimy na Cieślar, następnie na Soszów. Schodzimy pod schronisko. Był pomysł żeby ogrzać się w środku, ale jest sporo ludzi, a na zewnątrz przyjemnie świeci słońce, więc siadamy tutaj i popijamy gorącą herbatę.






















Od schroniska na Soszowie wybieramy zielony szlak w kierunku Wisły. Przecinamy stok narciarski, mijamy przysiółek, trochę wędrujemy lasem, trochę przez polany z ładnymi panoramami. Śniegu nadal jest sporo, choć ostre słońce sprawia, że robi się miękki. Sprocket co chwilę wydaje komendy Tobiemu, by ten uprawiał akrobacje i wskakiwał na pniaki czy skarpy. Niżej gdy droga jest już bardziej wyślizgana robi się niebezpiecznie, bo trzeba uważać na każdy krok. Na drodze jest warstwa lodu, trzeba zatem kombinować, iść bokiem, albo ratować się pożyczonymi kijkami. Raczki co prawda w plecaku miałem, ale solidarnie nie zakładaliśmy ich, były też odcinki zupełnie bez lodu, więc miejscami raczki były zbędne. W końcu zeszliśmy do Wisły, przeszliśmy jeszcze obok arkadowego wiaduktu kolejowego i linii kolejowej aktualnie w remoncie, gdzie pożegnaliśmy się z częścią ekipy. Reszta podąża jeszcze dalej, my naszą wędrówkę kończymy na parkingu w Wiśle nad Wisłą.














Sebastian i Renata podwozi mnie jeszcze  na stację PKP do Skoczowa, tam definitywnie żegnam się z ekipą zlotową. Ze Skoczowa zaczynam podróż powrotną pociągiem z przygodami. :D Wszystko zaczęło się przez korki w Wiśle i opóźnienia komunikacji zastępczej, a w konsekwencji pociągu, który odjechał 40 min później. Potem jeszcze stanął gdzieś po drodze i mimo, że gadałem z konduktorką nie było szans by przytrzymać pośpiecha w Katowicach tak długo. W Kato znalazłem więc następny do Opola... oczywiście też się spóźnił i był strasznie zatłoczony. Najpierw stałem w przejściach między wagonami, potem musiałem przeciskać się przez ten tłum z plecakiem w poszukiwaniu konduktora żeby mi przytrzymał pociąg w Opolu na Nysę. W końcu znalazłem, załatwiłem z nim co chciałem, przesiadłem się w Opolu dotarłem do Nysy. Stąd do domu zawiózł mnie już ojciec. Tak więc zamiast po 20 w domu byłem po 22. ale było warto! :D 

I tak mój weekendzik w Beskidzie Śląskim dobiegł końca. To były świetne dwa dni. Dopisało wszystko, bo i udało się zobaczyć troszkę nowych miejsc, trochę przejść się już znanymi szlakami, zachwycić się prawdziwą zimową pogodą i widokami, wieczorem spotkać się w dobrym towarzystwie, rano wstać i podziwiać piękny wschód słońca no i wrócić do domu… z małymi przygodami. Zatem wyjazd na zlot był dobrą decyzją… do następnego zlotu!  😁


3 komentarze:

  1. Bardzo przydatny wpis. Na pewno przyda się na kolejne wyprawy :) Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super warunki miałeś. I to nie tylko o wschodzie, ale także w środku dnia, bo widoczność była świetna. Zima w pełni! Ale Wam się warunki trafiły na zlocie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to prawda, pogoda była idealna! Tym bardziej to cieszyło bo tegoroczna zima była taka nijaka i dni z ładną pogodą było niewiele ;)

      Usuń

Copyright © Góry Opawskie , Blogger